Maxus - skądś to znam
Nienawidziłami klasowych mikołajek. Nie dość, że zawsze losowałam kogoś, kogo nie lubiłam, albo dwa lata pod rząd wychowawczynie
(taaaak, rodzice wtedy ledwo przędli, ale przecież nauczycielce nie kupisz byle czego... ) to na kolegów, z którymi wymieniałam co najwyżej złośliwości (no cóż, w gimnazjum w klasie lubiłam już prawie wszystkich, ale w podstawówce to nie bardzo
), to na jakąś bogatą dziewczynkę, która miała wszystko i kombinuj co jej dać, żeby pancia nie kręciła nosem.
A mnie z kolei prawie zawsze losował ktoś, kto robił prezent na odwal się, raz, to wręcz musiałam się upominać o mój własny prezent. Bo wylosował mnie chłopak, z którym w ogole nie gadałam, (wszyscy wiedzieli, kto kogo wylosował) ani on ze mną, wiedziałam, że się u nich nie przlewa specjalnie, a ma jeszcze brata, więc poszłam mu na rękę i powiedziałam, że ja sama przyniosę jakiś łancuszek/bransoletkę na tego szóstego grudnia i powiem, że to od niego, a jak jego rodzicę dostaną kasę, to mi przyniesie już na wigilę coś - nawet jak kupi słodyczy za te 15 zł to będę zadowolona. Nie, nie przyniósł nic aż do stycznia i w ogóle chyba myślał, że sprawa załatwiona. Dlaczego miałam być pokrzywdzona? Poszłam mu na rękę, ale czemu jako jedyna w klasie miałąm w ogole nie mieć prezentu? Dopiero kiedy mu powiedziałam, że to nie fair i chyba będę musiała przedstawić sprawę wychowawczyni... to mi przyniósł prezent
Jakiś zestaw wody kolońskiej i do golenia, który dostał jego ojciec albo brat
14-stoletniej dziewczynce. Cholera, ja rozumiem, że może i kasy nie ma, ale raz wylosowała mnie najbiedniejsza dziewczynka w klasie, która sama chodziła do ochoronek środowiskowych i dostawała prezenty z MOPS-u i się nie wygłupiła - być może był to jej worek słodyczy z MOPS-u ale mi go dała i byłam bardzo zadowolona, bo nie było tego mało i nie były to byle jakie słodycze, a ten Ci z łaską da Brutala czy Bonda
W ogóle u nas to zawsze było tak, że Ci, którzy byli dziani jak diabli byli losowani przez takich samym krezusów i później biedniejsze dzieci siedziały i udawały zadowolonych, bo dostali prezenty używane, po starszym rodzeństwie... a bogate chodziły i się chwaliły prezentami za 60 zł, gdy limit był 20. Do dupy to było. Idea sama w sobie fajna, ale naprawdę przykro było patrzeć na te biedne dzieciaki, które i tak dostały jakieś g.. od kogoś, kto tak naprawdę miał kasę, ale olał sprawę, bo ci, którzy naprawdę ją mieli i mogli zrobić fajny prezent, losowali takich samych bogatych. Trzy razy w ciągu tylu lat mikołajków byłam zadowolona
Trzy - na 9 lat
- Raz, właśnie z tych słodyczy od tej Basi, drugi raz wylosował mnie kolega - jego mama się przyjaźniła z moją - piątka dzieci, ale kobieta sobie wstydu nie narobiła - podpytała moją Mamę co chcę dostać i trzeci raz, kiedy mnie względnie bogata dziewczyna wylosowała i kupiła mi 1-wszą częśc Pottera.
A w liceum koleś to już był mistrzem
Limit 15 zł, zapytał co chcę: powiedziałm, że może jakieś 2 ładne ramki do zdjęć? W koncu w sklepach za 5 zł można by kupić nawet 3 w tej cenie, albo album na zdjęcia? Mógłbu kupić to i to w tej ceni. Dostałam plastykową jedną ramkę, która się zaraz w drodze połamałam - później się okazało, że z jakiegoś Popcornu czy czegoś takiego. Od kiedy skonzyłam liceum mam głęboko w nosie takie inicjatywy, bo zawsze kończyło się frustracją i stratą kasy. Dziękuję bardzo.
A! Ale dodam jeszcze, że chociaż mojej wychoawawczyni z podst. i gimnazjum wręcznie trawiłam, bo baba była dwulicową materialistką, faworyzującą dzieci bogaczy, to z Mikołajkami umiała pokazać klasę. Zawsze tak ,,oszukiwała" w losowaniach, że chyba znaczyła kartki najbiedniejszych dzieci - raz ,,wylosowała" właśnię tę koleżankę, która mi dała słodycze - to było świetne! Chociaż dziewuszka musiała mi oddać swoje słodycze, to dostała takli wypasiony prezent, że nie wiem czy nie ze stówę wszystko kosztowało. Jedyne pozytywne co pamiętam z Mikołajek